woman in black long sleeve shirt covering her face with her hands

About the author : Kasia Preiskorn

Od zawsze chciałam być tłumaczką. Moje marzenia zaczęły się spełniać już na studiach. Kiedy odebrałam pierwsze honorarium w czasopiśmie “Polska – Poland”, skakałam z radości, bo poczułam się profesjonalistką. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele wysiłku i czasu potrzeba, by dopracować się porządnego tłumaczeniowego warsztatu. Wciąż się uczę, pogłębiam wiedzę, wędruję po lingwistycznych ścieżkach i bezdrożach. Porównuję synonimy, badam kolokacje, sprawdzam rejestry znaczeniowe, przymierzam się do translatorkich wyzwań poetyckich i literackich, a czasem tworzę własne teksty. Nieraz trafiam na prawdziwe perełki – ciekawa jestem, czy też cię zainteresują. Zapraszam do lektury.

Mogę sobie westchnąć? Otóż wczoraj  miałam zakręcony piąteczek. Pracowałam na trzech ekranach i stu zakładkach, rozrzut tekstów od sasa do lasa, czyli odrobina historii, wyroby medyczne, nanotechnologie,  ktoś coś nabroił i Lasy Państwowe.

Telefon. Nawet się ucieszyłam, wszystko co odrywa od ekranu było mile widziane. Dzwonił jeden z moich ulubionych klientów.

– Pani Tłumacz? – rzucił (zawsze się do mnie tak zwraca). Po czym zaproponował, że wpadnie w sobotę przed ósmą z tekstem, żeby mu zrobić na już. Po pół godziny odbierze. Wyjaśniłam, że w sobotę rano to ja mam ważną konsultację z Morfeuszem, i że z tą półgodziną to też tak różowo nie będzie. Pan przeszedł wszystkie etapy żałoby, ustaliliśmy rozsądną porę i termin odbioru, papa, siadam do Lasów. Telefon. Tenże klient.

– Dźdobry, co dziś będzie na lanczyk?

– Zapiekane figi – informuję zgodnie z prawdą.

– Fuj, pierogów nie ma?

– Dopiero w niedzielę.

– Pani da mnie coś ludzkiego…

Zlitowałam się, wyjaśniłam, że zadzwonił drugi raz na ten sam noomer.

Po chwili: telefon.

– To jak z tymi pierogami?

– No, ostatecznie mogę na jutro. Pan se odbierze razem z tłumaczeniami. Figowe pan lubi?