MacBook Pro, white ceramic mug,and black smartphone on table

About the author : Kasia Preiskorn

Od zawsze chciałam być tłumaczką. Moje marzenia zaczęły się spełniać już na studiach. Kiedy odebrałam pierwsze honorarium w czasopiśmie “Polska – Poland”, skakałam z radości, bo poczułam się profesjonalistką. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele wysiłku i czasu potrzeba, by dopracować się porządnego tłumaczeniowego warsztatu. Wciąż się uczę, pogłębiam wiedzę, wędruję po lingwistycznych ścieżkach i bezdrożach. Porównuję synonimy, badam kolokacje, sprawdzam rejestry znaczeniowe, przymierzam się do translatorkich wyzwań poetyckich i literackich, a czasem tworzę własne teksty. Nieraz trafiam na prawdziwe perełki – ciekawa jestem, czy też cię zainteresują. Zapraszam do lektury.

Porozmawiajmy tym razem o tłumaczeniach nietechnicznych, choć… no nie, nie wytrzymam.  Kiedyś w świetnym podręczniku „Jak nie tłumaczyć tekstów technicznych”  znalazłam  przykład tłumaczenia czysto technicznego zwrotu „naked conductor runs along the track”, czyli „wzdłuż toru leży niezaizolowany przewód”. Pewnie się domyślacie, co się z nim stało w przekładzie… Perełka.  Dla mnie ten casus zawsze był przestrogą, by tłumaczyć zgodnie z logiką.  Nietrudno przecież zauważyć, że tłumaczenie „nagi konduktor biegnie wzdłuż toru” dziwnie nie pasuje do reszty tekstu.  Zresztą, może ta  wersja była zbyt kusząca, i w głowie tłumacza profesjonalista ustąpił miejsca clownowi?  Bo jakoś mi się nie chce wierzyć, żeby taka niekonsekwencja mu umknęła.

Chociaż, z drugiej strony…  Czytam  sobie kiedyś jedno z  polskich tłumaczeń „Jane of Lantern Hill” Lucy Maud Montgomery.  Setting: Wyspa Księcia Edwarda, początki XX wieku.  Tytułowa Jane  wędruje piechotą przed siebie, z tyłu podjeżdża bryczka a powożący rzecze: „- Czy mogę pani służyć windą?”  Tak.  Nie mylicie się. W oryginale było „May I give you a lift”. A więc jednak rozum nie zawsze czuwa.  I redaktor też nie.

 

Zresztą, sama nie jestem bez winy.  Kiedy zaczynałam pracę tłumaczeniową w czasopiśmie „Polska”,  trafił mi się piękny wiersz o Holocauście. Przetłumaczyłam go, ale z lenistwa nie sprawdziłam, co to Kaddish i przetłumaczyłam  go jako Torę. Koszmar.  Do dziś się wstydzę, a tyle lat już minęło.  Lekcję zapamiętałam aż za dobrze, bo czasem mi się zdaje, że moje drugie imię to Paranoja Tłumacza.  Sprawdzam wszystko i wszędzie, zgłębiam zakamarki internetu, dowiaduję się więcej, niżbym chciała, a potem… błyskawicznie to zapominam. Zresztą, pamięć świetna, ale krótka to pożądana cecha zawodowa tłumacza przysięgłego.  Ale o tym to już innym razem.